niedziela, 3 stycznia 2016

wegański pasztet i niewiele więcej



tyle tu chciałam napisać, tyle miałam do powiedzenia a ostatecznie wolę siedzieć cicho, bo zasadniczo nic nie wiem.
nigdy w życiu nie doświadczałam takiej dychotomii na każdym kroku. nigdy niczego tak nie kochałam i nie nienawidziłam jednocześnie. i przyznam że absolutnie sobie z tym nie radzę. nie ma mnie, są moje dwa kawałki, bardziej niż kiedykolwiek. w ogóle- mnie nie ma, tej starej. zmieniłam się strasznie. lepsza i gorsza jestem niż kiedykolwiek i głupsza i mądrzejsza.
i zmęczona.

(ah i- dziękuję za komentarze pod ostatnim. za każdą historię, zdanie, pogląd. skłamałabym mówiąc, że cokolwiek ułatwiły (chyba zwątpiłam że cokolwiek może pomóc), ale... dały jakiś pogląd na sprawę z innej perspektywy. a ta podobno jest najsłuszniejsza)

wegański, pieczarkowy pasztet z soczewicy
(podany z gruszką i rukolą)

jestem absolutną fanką pasztetów wegańskich. mnogość wariantów w jaki można je najpierw stworzyć a potem- podać... no na milion sposobów. przysięgam, że jeśli kiedykolwiek w życiu zaznam jeszcze czasu na to co ,,chcę" a nie tylko to co ,,muszę", to założę bloga poświęconemu przepisom tylko na wegańskie pasztety, a ja sama przejdę na pasztetową dietę. nie rozumiem tylko dlaczego z jego upieczeniem czekałam rok, skoro w tym czasie w mojej głowie powstało co najmniej tysiąc kombinacji (?).


2 szklanki zielonej soczewicy
500g pieczarek
2 spore białe cebule
2-3 ząbki czosnku
seler, kawałek nieco większy od pięści
2 łyżki siemienia lnianego- zmielonego
duża łyżka mąki ziemniaczanej
olej (nieoszczędnie)
2-3 ziarenka ziela angielskiego
2-3 listki ziela angielskiego

przyprawy: sos sojowy, kmin, gałka muszkatołowa, lubczyk, pieprz ziołowy, ziarenka kolendry i... woda z oliwek ;)


soczewicę ugotować wg informacji na opakowniu, ewentualnie nieco dłużej- powinna być miękka.
pieczarki, seler i cebulę zetrzeć na tarce i smażyć w 3, osobnych partiach- na oleju, do każdej wrzucając ziarenka i listki ziela (wysoka temperatura wyciągnie z nich cały aromat), które pod sam koniec wyrzucamy. do partii z cebulą dodajemy zmiażdżony czosnek. wszystkie składniki powinny być mocno wysmażone, dla uzyskania pełni smaku (szczególnie cebula!). w trakcie warto je też nieco posolić, żeby wyciągnąć z nich wodę.
 wszystkie składniki dokładnie (!) blendujemy i przyprawiamy do smaku, choć nie radziłabym pomijać żadnej z przypraw wymienionych powyżej. należy mieć na uwadze, że w trakcie pieczenia pasztet się ,,skondensuje", więc będzie nieco bardziej słony. woda z oliwek dodaje prze-fajnego posmaku, jednocześnie pozwala na kontrolowanie gęstości farszu (a prawdopodobnie będzie on potrzebować rozrzedzenia).
pieczemy w 180*C aż... będzie dobry ;) dużo zależy od kształtu formy. ja lubię mocno wypieczony, więc trzymałam go ok. 1,5h, ale 60min też powinno starczyć.


13 komentarzy:

  1. Następnym razem proszę mnie nie trzymać w niepewności a po prostu nagryzmolić posta przed świętami, nie zaś w ostatni dzień wolnego :P
    Pasztet... cóż, kocham pasztety, ale pieczarki niestety nie dla mnie xd

    OdpowiedzUsuń
  2. Teraz już nie mam wyjścia, muszę upiec pasztet!

    platki-owsiane.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo często miewam takie chwile rozbicia, jakby istniały we mnie dwie osoby (taki Jekyll&Hyde) i wiem, że to bardzo trudny stan... dlatego dużo dobrego ślę <3
    Pasztety wegańskie uwielbiam, też mogłabym być na takiej pasztetowej diecie ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. cieszę się, że napisałaś! :* mam nadzieję, że w tym roku będziesz robić to co chcesz, a nie tylko co co musisz i odnajdziesz więcej okazji by tutaj naskrobać a tym samym spotkać się z nami czy po prostu popisać ;)
    fanka pasztetów powiadasz? to zakładamy bloga razem, też je kocham! <3 a ten jest zdecydowanie wyjątkowy, bo kto nie uwielbia pieczarek? <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Oby Cię to zmęczenie do końca nie przygniotło, bo w życiu chodzi o życie, ni mniej ni więcej i szkoda byłoby to stracić :) Ale trzymam mocno kciuki nieustannie, żebyś znalazła złoty środek na wszystko.
    I piekła więcej pasztetów. Czy czegokolwiek. Nawet nie tutaj, tylko tam dla siebie. Nie znikaj, nie myśl sobie że Ci wolno.

    OdpowiedzUsuń
  6. Kurcze chciałabym coś sensownego napisać, ale nie umiem - bo jednocześnie podziwiam upór, determinacje, sumienność w nauce, a z drugiej strony takie to destrukcyjne jest, zresztą sama wiesz. Znajdź jakiś złoty środek, zanim się tam do końca zniszczysz, bo ja chcę Cię zobaczyć w te wakacje w jako takim stanie ;)
    A miłość do wegańskich pasztetów rozumiem w 100%, bo tak jak tradycyjnych nie lubię, tak te uwielbiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podpisuje się pod tym co napisała Kasia. Sama działam na siebie destrukcyjnie i rozumiem Cię w 100%, ale innym radze, a sama grzeszę...
      Trzymaj się kochana! Mam nadzieję, że niedługo się zobaczymy :*
      PASZTET DO ZROBIENIA!

      Usuń
  7. Kocham wegańskie pasztety, mięsnego w sumie nigdy nie jadłam :D I robiłam niemalże taki sam jak ten - soczewica + pieczarki - pyszny był :) Trzymaj się :*

    OdpowiedzUsuń
  8. takim pasztetem można się bezkarnie zajadać!

    OdpowiedzUsuń
  9. Zakładam, że to nie jest wielki powrót, ale cóż. Trzymam kciuki, aby plany względem pasztetowego bloga wypaliły ;) I pamiętaj, że jesteśmy umówione na tatuaż, na kiedyś ;)
    Trzymaj się ciepło :*

    OdpowiedzUsuń
  10. A ja nie muszę nic mówić/pisać. Kładę tylko rękę na ramieniu
    Przetrwajmy.

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie wiem czy przeczytasz ten komentarz, ale pozostaje w cichej nadziei, że jednak Twoje oczy go nie przegapią i chociaż na niego zerkniesz. Może zacznę od tego, że czytam Twojego bloga od dobrych... 2,5 lat? Właściwie od początków. Zaczynając od vitalii. Zawsze jakoś bardziej interesowały mi wpisy, które były nasycone tą częścią emocjonalną. Potrafiłam się z Tobą utożsamić mimo, że nigdy Cię nie widziałam, nie rozmawiałam, tylko czytałam. Trochę jakbym czytała książkę i zaznajomiła się z jej bohaterką. Jesteśmy trochę podobne, targa nami zbyt wielka, niszcząca ambicja... jak się okazuje, wcale nie wychodzi ona na dobre. Dążenie do perfekcji niszczy i pojęłam to dopiero.. stosunkowo niedawno. Jestem na biolchemie. Wiem co przeżywałaś. Rozważałam medycynę. Zrezygnowałam. Zrezygnowałam z siedzenia do rana nad książkami. W końcu się wysypiam. W końcu normalnie się odżywiam. W końcu wychodzę do znajomych. W końcu jem obiady z rodziną. W końcu.. żyję. Bo wcześniej tylko istniałam. Często słyszałam, jakie to mam piękne i barwne życie, przecież mam na głowie 'jedynie' szkołę. Ale to ona potrafi stać się dobrym powodem do zniszczenia swojej psychiki. Gdy chcemy osiągnąć coś ponad nasze siły i umiejętności. Po trupach do celu nie zawsze oznacza, że tym trupem nie będziemy my lub nasza dusza. Zaczęłam robić to co sprawiało mi radość. Klucz to znalezienie czasu dla siebie i przede wszystkim zadanie sobie pytania 'czy warto?'. Czy te 5-6 lat, które powinny być najpiękniejszym okresem naszego życia, w których POWINNIŚMY robić głupstwa, by się na nich uczyć, powinniśmy się wyszaleć, wybawić, robić rzeczy nie zawsze przemyślane.. czy warto je tak po prostu stracić? czasu już nie odzyskamy. nigdy. Robiąc coś przeciwko samej sobie niszczymy się. Czy warto? Czy za te kilka lat nie będziemy żałować? Będziemy mieć co wspominać za wyjątkiem sterty książek, kupek wypadających włosów, dni, w których wolelibyśmy umrzeć? Czy ta pogoń nie powinna się skończyć? Zadajmy sobie pytanie.. DLA KOGO to wszystko robimy. Czy na pewno dla siebie? Czasem rezygnacja z czegoś nie jest oznaką słabości, ale siły, mocy. Udowadniamy w ten sposób, ze wiemy co jest dla nas lepsze. Dziękuję, jeśli to przeczytasz i wierzę z całego serca, że wybierzesz właściwą drogę.

    OdpowiedzUsuń
  12. Hej, pamiętam że swego czasu sporo schudłaś i chciałam Cię o parę spraw dopytać. Przede wszystkim co konkretnie ćwiczyłaś na siłowni i jak długo biegałaś? Zaczynałaś ćwiczenia mając już dość dobrą kondycję, łączyłaś treningi czy przeplatałaś? Idzie wiosna, mam do zrzucenia kilkanaście kilogramów, trzeba zacząć działać.

    OdpowiedzUsuń